Kolejny dzień to trening o 10 rano, w podobnej konwencji jak poprzednie, obiad u naszego znajomego „szwajcara” i bez poobiedniej drzemki (sic!) prosto na zgrupowanie do sali gimnastycznej w centrum miasta.
Zgrupowanie było prowadzone przez Bernarda de Brunell’a, który na ostatnich Mistrzostwach Europy zdał egzamin na 6 Dan. Pierwsza część zgrupowania to Kihon i datotsu. Bernard pokazywał wszystkie elementy bardzo dokładnie, tłumaczył i, co dziwne, jako chyba jeden z nielicznych, wykonywał wszystko TADASHI. Wcześniej zauważyliśmy, że Francuzi nie przykładają się do podstaw, prostej sylwetki, natomiast są „obici” – walczą dosyć często. Porównując polskie kendo do francuskiego – nasze jest bardziej poprawne, francuskie, jak widać skuteczniejsze. Ale i tak widać po kilku polskich kendokach, że tadashi kendo przynosi efekty....
Druga część zgrupowania to 45 minut godo-geiko. Było to dla nas zaskoczenie, gdyż zazwyczaj godo-geiko występuje po turnieju...
Wszyscy uczestnicy zostali podzielenie na 4 drużyny po 11 osób, które miały walczyć w systemie Kachinuki daitai-sen na 2 polach (walki ippon-shobu, do pierwszego zdobytego punktu). System ten polega na tym, że wygrywający walkę pozostaje na polu, aż do przegranej lub remisu. W przypadku remisu, obydwaj walczący schodzą z pola. Jest to mało spotykany system rozgrywania turnieju i bardzo nieprzewidywalny. Ponadto drużyny miały walczyć każda z każdą, a wygrywał turniej ten, kto stoczył najwięcej zwycięskich walk. Polacy zostali rozstawieni w różnych drużynach. W mojej znalazł się Bartek Gromuł, 5 w kolejności a ja 10. Paweł i Marcel również trafili do jednej drużyny. Bartek stoczyl 3 walki z czego 2 zremisował a jedną przegrał z 8 latkiem, który wygrał zresztą cały turniej! Dodam tylko, iż ów 8-latek „wyciął” 8 osób z mojej drużyny Ja stoczyłem 6 pojedynków z czego 4 wygrane a 2 przegrane. Tym razem również postanowiłem walczyć w Jodan. Udało mi się wygrać z Pauliną Stolarz oraz drugim „jodanistą” z Lyon’u. Tak więc była to walka Jodan vs Jodan
Paweł Luteracki na koniec turnieju został nagrodzony kantosho. Pokazał bardzo ładne kendo i dużego ducha walki.
Po turnieju i ceremonii rozdania nagród zostaliśmy poczęstowani francuskimi kabanosami, ciasteczkami oraz kubeczkiem wybornego wina.... I udaliśmy się na Sayonara Party. Impreza odbyła się w starej części dworca kolejowego, bardzo pięknie wyremontowanego. Co ciekawe, pociągi jeździły obok, a my w ogóle ich nie słyszeliśmy... Przyjęcie dosyć spokojne, przerywane spacerkiem do baru na kolejeczkę mocniejszego trunku z coraz to nowo poznawanymi kendokami. Blisko północy towarzystwo zaczęło się rozchodzić, a nam jak zwykle o tej porze mało...Tym razem inicjatywa szwendacza leżała po stronie Roberta i Francis Blachon którzy zabrali nas do pubu prowadzonego przez byłego kendokę i mistrza Francji – Baltazara... Tam poszła w ruch nasza rodzima żubrówka, którą przezornie zabrałem z Polski, rum oraz francuskie rodzime napitki, których nazw nie spamiętam...mieszanka naprawę wybuchowa...tak około 3 nad ranem Baltazar dał nam coś wyjątkowego – nalewkę z Piri Piri...i to była masakra...Adam po malusim łyczku moczył język pod kranem przez 10 minut...mnie oczy wyszły z orbit, a Francuzi się popłakali...ze śmiechu...Przywieźliśmy trochę tego cuda do Polski, bo nie ma chyba takiego twardziela, który po tym nie szukałby zagryzki
Nad ranem, no cóż, nad ranem odczuwałem brak jajecznicy – idealnego lekarstwa na trudne poranki....No i czekało nas najgorsze... 30 godzin jazdy autokarem do Polski...całe szczęście, że większość podróży upłynęła mi w letargu